Dolomity: Trasa na Piz Boè (3152 m) – etap 1

Dolomity - w drodze na Piz Boè (3152 m) Etap 1: Corvara - Pisciadùhütte

Trasa: Corvara – schronisko Pisciadùhütte

Dystans:  8,65 km

Przewyższenia: 1046 m

Czas wędrówki: 3,5h

Początkowo pomysł na tę wycieczkę wydawał się dość szalony. Dojazd na miejsce był niemałą łamigłówką logistyczną, gdzie wystarczyło, żeby jeden kafelek się wysypał i mogłabym mieć problem.

Brzmi jak wyprawa na jakiś odległy kontynent, prawda? A to jedynie wyjazd w Dolomity.

Okazało się, że bez samolotu, bez auta i całkiem niedużym kosztem da się dotrzeć na miejsce! Destynacją była mała, włoska miejscowość – Corvara, położona w Tyrolu południowym, w samym sercu Dolomitów.

Zapytacie w jaki sposób się tam dostałam? Otóż odpowiedź brzmi: pociągami! O dziwo, zarówno w Austrii jak i we Włoszech działają dużo bardziej punktualnie niż w Polsce. Owszem, jechałam w sumie pięcioma pociągami i busem, ale ku mojemu zaskoczeniu wszystko poszło całkiem gładko.

Do planowania trasy dojazdu polecam strony: https://www.thetrainline.com/en-us oraz https://www.suedtirolmobil.info/en/.

Pomijając jednak logistykę i przechodząc do clue programu – oczywiście głównym celem wyjazdu był trekking w Dolomitach. No i przy okazji włosko-alpejskie pyszne jedzenie.

Pierwsze wyjście zakładało 3 dniową wędrówkę po górach z noclegami w schroniskach oraz zdobycie 3-tysięcznika. Nie powiem, było to dla mnie bardzo ekscytujące, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że był to mój pierwszy trekking z większym plecakiem i noclegiem w górach.

Początkowy etap obejmował trasę Corvara – schronisko Pisciadùhütte o długości około 9 km oraz przewyższeniem 1000m. Była to pierwsza moja styczność z Dolomitami, także krajobraz oraz charakter tych gór mnie oczarował.

Wędrówkę rozpoczęłyśmy w Corvarze. Pierwsze kilometry przebiegały dosyć łagodnie a ścieżka była równocześnie wytyczonym szlakiem rowerowym. Otaczały nas pionowe, skalne ściany, wyrastające z zielonych pagórków. Wyglądały bardzo majestatycznie i budziły respekt.

Bardziej strome podejście zaczynało się dopiero na wysokości kolejnej wioski – Colfosco. Tam rozpoczęłyśmy swoją mozolną wspinaczkę. 

Za plecami pozostawiałyśmy asfaltowe serpentyny, które zapewne są rajem dla motocyklistów oraz rowerzystów.

Przed nami niemałe podejście, poprowadzone niesamowitym zygzakiem wijącym się poprzez skalny piarg.

Dość szybko zmienił się też klimat krajobrazu. Zero zieleni, same skały, co dawało odczucie jakbyśmy znalazły się na jakiejś innej planecie.

Od dołu trasa sprawiała wrażenie stromej, ale im wyżej, tym wyglądało to mniej groźnie. Chociaż i tak cieszyłam się, że tamtędy wchodzimy, a nie schodzimy.

Cały szlak był bardzo dobrze oznakowany i w przeciwieństwie do naszych tatrzańskich tras, praktycznie w ogóle nie był zatłoczony. Można było więc wędrować w ciszy i spokoju, obcując jedynie z pięknem natury. Co ciekawe, nie spotkałyśmy po drodze zbyt wielu Polaków. Natomiast sporo osób wędrowało również między schroniskami.

Planując swoje trasy w Dolomitach, polecam bardzo uważnie przyglądać się mapom. Jest tutaj bowiem wiele tras, poprowadzonych ferratami, na których musicie mieć uprząż i kask.

W aplikacji mapy.cz, z której korzystałyśmy – takie fragmenty były oznaczone symbolem drabinki zazwyczaj z jakąś literką (od A – łatwa ferrata, do E – hardcorowa).

Zdarzało się także, że pojawiał się symbol drabinki bez żadnej literki – tak też było podczas naszego pierwszego etapu. Są to ferraty bardzo proste i niewymagające posiadania sprzętu (jeśli chodzi o dorosłych).

Wyglądało to w ten sposób, że na trudniejszych fragmentach rozpięta była metalowa linka, której można się było chwycić podchodząc. Dodatkowo, na niektórych fragmentach spotkałyśmy też metalowe stopnie, wbite w skałę. Takie „wyzwanie” czekało na nas na odcinku około 600m, praktycznie już pod samym schroniskiem.

Kiedy pokonałyśmy ten odcinek, zobaczyłyśmy przepiękne formacje skalne porozsiewane wśród mniejszych i większych skał. Zrobiłyśmy krótką przerwę na polatanie dronem, a później ruszyłyśmy prosto do schroniska, żeby się trochę posilić i odstawić nasze plecaki.

Swoją drogą, schronisko Pisciadùhütte jest przepięknie położone – widoki są zachwycające. Szarość skał, turkus jeziora oraz lustrzane odbicie górujących nad nim szczytów.

Jeżeli chodzi o nocleg – trafiłyśmy do wielkiej sali, w której było chyba ze 20 łóżek piętrowych. Na szczęście byłyśmy jednymi z pierwszych, więc mogłyśmy jeszcze wybierać miejscówkę do spania.

Minusem był jeden prysznic na żetony otwarty jedynie przez 3h. Trzeba było wystać się w kolejce, żeby załapać się na szybkie mycie.

Natomiast bardzo na plus opcja noclegu z obiadokolacją i śniadaniem (tzw. halfboard). Dzięki temu nie trzeba dźwigać ze sobą za dużo prowiantu, ponieważ karmią tam bardzo obficie i smacznie. Cena to około 70 euro.

Zaleta spania w górach – kolory przed zachodem słońca oraz cisza i spokój. Obracasz się jedynie w gronie osób również nocujących w schronisku, a szlaki pustoszeją.

Jako kolejna wskazówka – polecam też zabrać ze sobą cieplejsze rzeczy. Owszem, my byłyśmy w lipcu i w naszej wiosce było ponad 25 stopni, natomiast w górach jest już dużo chłodniej.

Podsumowując pierwszy dzień, wszystko bardzo na plus. Pomimo niemałego wysiłku, zmęczenie fizyczne zdecydowanie wynagrodziły widoki.

Szlak nie należał do najprostszych, ale też nie był jakoś bardzo wymagający. Na pewno przyda się dobra kondycja fizyczna i brak lęku wysokości czy przestrzeni.

Pogoda dopisała, było bardzo słonecznie. Kolejny dzień był już mniej łaskawy, ale o tym opowiem w kolejnym wpisie.

Poniżej trasa wyznaczona na portalu: https://pl.mapy.cz/zakladni?x=21.0067000&y=52.2296000&z=8

Ślad wycieczki zapisany w aplikacji Garmin Connect
Przewyższenie zapisane w aplikacji Garmin Connect
Dolomity: Trasa na Piz Boè (3152 m) – etap 1

Jeden komentarz do “Dolomity: Trasa na Piz Boè (3152 m) – etap 1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewiń na górę